Ten wpis jest częścią cyklu, w którym opisuję mój test przesiadki z iOS na Androida. Więcej informacji o tym, dlaczego zdecydowałem się na taki test znajdziesz tutaj. A tutaj pierwszy wpis, w którym opisałem przenoszenie danych z iPhone’a na Androida.
Gdyby jeszcze dziesięć lat temu ktoś z Was zapytał mnie, jakimi kryteriami kieruję się wybierając nowy telefon, odpowiedziałbym, że najważniejszy jest dla mnie design. Oprogramowanie nie miało dla mnie wtedy większego znaczenia, być może dlatego, że byłem młody i miałem trochę inaczej poustawiane priorytety.
Drugim z powodów był fakt, że możliwości wszystkich ówczesnych telefonów były bardzo podobne. Nieważne, czy posiadało się telefon Nokii czy Siemensa, ich funkcjonalność w zasadzie była bardzo podobna.
W 2017 r. roku nasze postrzeganie telefonu i tego, co reprezentuje sobą technologia mobilna odwróciły się o 180 stopni. Hardware przestał mieć dla nas decydujące znaczenie, zaś główną rolę przejął software. Wyścig na ilość megapikseli w aparacie, PPI czy ilość RAM w smartfonie zakończył się już jakiś czas temu (przynajmniej dla mnie). Dlatego w moim teście przesiadki z iPhone’a na Androida skupiam się głównie na wrażeniach płynących z użytkowania oprogramowania, a nie samego urządzenia (którym jest Galaxy Note8).
Korzystając z produktów firmy Apple przyzwyczaiłem się, że na co dzień używam aplikacji natywnych. Programy takie, jak: Zdjęcia, Notatki, Mail, Safari, itp., spełniają praktycznie wszystkie moje oczekiwania i uważam, że są wykonane na najwyższym (światowym) poziomie.
Przyznam jednak, że w głównej mierze za taki stan rzeczy odpowiedzialny jest iCloud. Spoiwo, bez którego nie wyobrażam sobie funkcjonowania platformy iOS. Dlatego naturalnie przeniosłem moje Apple’owskie przyzwyczajenia do świata Androida. Z premedytacją omijałem wszystkie usługi firm trzecich (szczególnie Google), by zachować ład, porządek oraz prostotę, do której jestem przyzwyczajony.
Niestety, to był jeden z najgorszych błędów, jakie mogłem popełnić. Po kilku dniach męczarni i próbie zrozumienia, jak działa synchronizacja zdjęć, aplikacji, notatek z chmurą Samsunga, dałem za wygraną.
Żeby nie być gołosłownym, podam Wam kilka przykładów.
Zdjęcia (Samsung Cloud)
Na tą usługę niestety będę narzekał najbardziej, ponieważ w 2017 roku tak poważnej firmie po prostu nie wypada odwalać takiej chałtury. Pierwszym wielkim rozczarowaniem jest brak możliwości zarządzania naszymi zsynchronizowanymi zdjęciami z poziomu przeglądarki. Dostęp do naszej biblioteki fotografii i filmów wideo mamy wyłącznie z poziomu urządzeń z Androidem.
Kolejnym wielkim minusem jest brak automatycznego zarządzania miejscem na dysku, które zajmują nasze zdjęcia. Kontaktowałem się w tej sprawie z działem obsługi klienta Samsunga. Co ciekawe, konsultant stwierdził, że w ogóle takiej opcji (optymalizacji zdjęć) w systemie nie ma. Jednak po godzinie poszukiwań odnalazłem to, czego szukałem, lecz – jak się później okazało – ta usługa pozostawia wiele do życzenia. Najwidoczniej według Samsunga ciągle najlepiej jest przechowywać wszystkie zdjęcia w oryginalnej rozdzielczości na urządzeniu.
Samsung Cloud
Przywracanie kopii zapasowej urządzenia (przynajmniej w teorii) powinno być przyjemne i bezproblemowe. Dlatego wybranie chmury producenta telefonu, z którego aktualnie korzystamy, wydaje się być naturalnym wyborem. Przynajmniej z takiego założenia wyszedłem. Niestety, odtworzenie danych z kopii zapasowej w przypadku Samsung Cloud nie wygląda zbyt obiecująco.
Samsung Cloud synchronizuje:
Jak widać, rzeczy, które można przywrócić jest całkiem sporo, lecz w mojej opinii mogłoby to wyglądać znacznie lepiej. Używając iPhone’a w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, że coś może nie zostać odtworzone i będę musiał to konfigurować ponownie.
Inne problemy
Kolejnym wielkim problemem, który napotkałem na swojej drodze, było synchronizowanie notatek, kalendarza i przypomnień z Makiem. Oczywiście była to tylko moja wina, ponieważ uparłem się jak osioł, że będę używał tylko systemowych aplikacji. Nie przeczę, że da się to zrobić… Tylko, szczerze mówiąc, nie mam ochoty i zbyt wiele czasu, by to wszystko ustawiać.
To samo tyczy się innych aplikacji, np. przeglądarki, która moim zdaniem jest całkiem w porządku i spełnia swoje podstawowe zadania. Tylko powiedzcie, po co korzystać z jakiejś protezy, którą na siłę muszę z czymś synchronizować, skoro mogę skorzystać z Chrome na Maku i Androidzie?
Kiedy po paru dniach podjąłem decyzję o zaprzestaniu kurczowego trzymania się aplikacji dostarczonych przez Samsunga, odczułem dużą ulgę. Przeglądarkę wymieniłem na Chrome’a, systemowe notatki zastąpiłem aplikacją od Google, zdjęcia postanowiłem synchronizować z Dropboxem, kalendarz w końcu również oddałem w ręce firmy z Mountain View.
Niestety, dla wygody musiałem złamać swoje przyrzeczenie, które jasno zakazywało mi przekazywać firmie Google więcej moich danych, niż jest to niezbędne. Po przesiadce na Androida jest to nieuniknione, więc postanowiłem poluzować wszystkie hamulce i dzięki temu odżyłem.
Dropbox
Dropbox został moim największym sprzymierzeńcem w walce o bezproblemowe synchronizowanie plików, zdjęć i usług – takich jak iA Writer – z Makiem. Pozwoliła mi ona w pewnym stopniu zapomnieć o tym, że nie mam dostępu do iCloud. Osobiście nie wyobrażam sobie używania telefonów z Androidem bez tej chmury. Wprawdzie kosztuje ona majątek, ale jest warta swojej ceny i nie żałuję żadnej wydanej złotówki na tę usługę.
Komunikacja
Przyznam, że po przesiadce w największym stopniu odczułem brak dostępu do iMessage, których nie da się tak po prostu z dnia na dzień zastąpić. Chcąc nie chcąc, zostałem zmuszony do korzystania z Messengera i częstszego odwiedzania Slacka, by sprawniej komunikować się ze znajomymi na ThinkApple. Niestety, nie udało mi się jak na razie namówić mojej żony, by przesiąść się z FaceTime’a na jakąś inną platformę. Więc wideo rozmowy muszę ciągle prowadzić z Maka.
Edytor tekstu
Zazwyczaj do tworzenia tekstów wykorzystuję Ulysses’a lub iA Writera, lecz od czasu do czasu korzystałem również z Pages, do którego dostęp miałem z Maka i iPhone’a. Jednak na Androidzie próżno szukać edytora firmy Apple, więc z całkiem niezłym powodzeniem udało mi się przerzucić na „Dokumenty” od Google. Dostęp do interesujących mnie plików mam przez przeglądarkę Chrome i fizycznie na urządzeniu Samsunga.
Ogólnie
Zaczynam odnosić coraz większe wrażenie, że przesiadka na Androida może nie być aż takim złym doświadczeniem. Ponieważ z dnia na dzień coraz lepiej radzę sobie ze zautomatyzowaniem tych samych czynności, które wykonywałem korzystając z Maca i iPhone’a. W bardzo dużym stopniu pomaga mi w tym Dropbox i przeglądarka Chrome, która dopiero w połączeniu z Androidem pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
Z czasem okaże się, ile jeszcze uda mi się wycisnąć z Maka i Androida oraz w jak wielkim stopniu zastąpię iPhone’a – Notem 8… Na dzień dzisiejszy wygląda to bardzo obiecująco, choć muszę przyznać, że czasem męczy mnie skakanie po wielu różnych usługach, by osiągnąć to, co w standardzie oferuje Apple.
W tym miejscu (przynajmniej na dzień dzisiejszy) będę wypowiadać się o Samsungu i Androidzie w samych superlatywach. Nakładka systemowa Samsung Experience naprawdę daje radę i pozwala na rzeczy, które nawet nie śnią się użytkownikom iPhone’a:
Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Wystarczy poświęcić dosłownie dwie godzinki, by praktycznie wszystko dostosować pod swoje potrzeby. Prawdę mówiąc, będzie mi tego bardzo brakowało, kiedy w końcu powrócę do iPhone’a.
Okazuję się, że da się używać Androida i to z całkiem niezłym skutkiem, o ile przymkniemy oko na niektóre rzeczy. Ale gdyby ktoś z Was zapytałby mnie dzisiaj, czy warto przesiąść się z iPhone’a na zielonego robocika, odpowiedziałbym, że można. Tylko po co? Zbyt dużo czasu tracimy na ustawianie i zmuszenie obu systemów do współpracy. Kto wie, może z czasem stwierdzę, że w końcu udało mi się osiągnąć na Androidzie to, do czego dążyłem. Jednak na dzień dzisiejszy uważam, że Android oferuje zbyt mało, by zachęcić mnie do przesiadki na stałe.
Jednak mój test się jeszcze nie skończył…